Od jakiegoś czasu na wiosnę jacyś, pardon my french, debile (musiałam użyć tego słowa, bo nie wiem, jak nazwać persony, które się tego dopuszczają) podpalają trzciny nad Jeziorkiem. Po primo - podpalają w rezerwacie; po drugo - robią to bez najmniejszego sensu, bo teren nie jest uprawny, coby mu naturalnego nawozu dostarczać, a trzciny i nawłocie jeszcze dorodniejsze wyrosną; po trzecio - taki niekontrolowany ogień przy wietrze zagraża większym nieszczęściem - tam spacerują ludzie i inne żyjątka; a po czwarto - te pożary wybuchają zazwyczaj w okresie gniazdowania, a nad Jeziorkiem do niedawna gniazdowały krzyżówki, łyski, trzcinniki, perkozy, bączki, bażanty, a nawet przepiórki, o innym drobniejszym ptactwie nie wspominając. I co sobie taki piroman myśli? Kurde! Ale się zarąbiście jara! No chyba tylko to, bo nie sądzę, żeby jakaś inna refleksja mu przemknęła przez te nieskazitelnie płaskie płaty czołowe...