Ta historia nigdy nie została opowiedziana. Powstała ze strzępków zasłyszanych rozmów, z wyobraźni dziecka, z umiejętności kojarzenia faktów... Osoby, której ona dotyczy, już dawno nie ma. A ludzi, którzy w niej brali udział, też coraz mniej... Uwielbiałam grzebać w pudełku ze skarbami ojca. To było jak święto. W pudełku były wkłady do długopisów; jakieś sprężynki; okolicznościowe monety w pleksiglasowych koszulkach; dwustronne ołówki; medale, nad którymi zupełnie się nie zastanawiałam – bo i po co?; trochę papierów; różne takie szpargały, które każdy facet trzyma, bo przydasie ;)... I rzecz najważniejsza – dwa nieduże kawałki metalu połączone drucikiem. Malutkie to było. Wygłądało jak sztanga dla krasnoludków – tylko obciążniki były zbliżone w kształcie do kostek. Co to takiego? - spytałam. Nie mogłam sobie nijak wyobrazić, do czego to ojcu potrzebne. Przedmiot bezużyteczny zdecydowanie. Odłamek – odparł ojciec. Co to odłamek? – drążyłam temat. To taki kawałek metalu oderwany od większego pocisku. A po co ci on? Na pamiątkę. Czego? Powstania. O Powstaniu Warszawskim już wtedy co nieco wiedziałam, tylko nie miałam pojęcia, że mój własny osobisty ojciec miał z nim coś wspólnego. Te dwa kawałki metalu nie dawały mi spokoju, więc przy najbliższej okazji zapytałam o nie znowu. A skąd masz ten odłamek? Byłem ranny. Jak to? W czasie Powstania. Fakt – ślady po tych odłamkach były widoczne – głęboka blizna w prawym ramieniu i w boku pod prawym żebrem – tylko przedtem nie zastanawiałam się, skąd mu się to wzięło. Wtedy dowiedziałam się, że nie słyszał tego rozpadającego się gdzieś obok pocisku, nagle zrobiło mu się jakoś ciepło i miękko i już nic dalej nie pamiętał. Znalazłam wypis ze szpitala polowego na Hożej. Że przebywał tam w dniach 4 września – 6 października 1944 roku. A co potem? A co przedtem? Odłamek z ramienia wyjęli mu dopiero jakiś czas po wojnie, ten drugi w płucu pozostał z nim do końca... Nie znam drogi powstańczej mojego ojca. Wiem, że walczył w batalionie Gozdawa w Powstańczych Oddziałach Specjalnych „Jerzyki“ pod pośrednim dowództwem podporucznika Szatana. Kapral ps. Mały. Bardzo kamuflujący pseudonim dla chłopaka o wzroście około 190 cm :) Miał wtedy równo 20 lat. W jakiejś książce podsuniętej mi przez koleżankę, której ciotka była łączniczką w Powstaniu znalazłam zapis: imię i nazwisko mojego ojca, pseudonim, stopień wojskowy i specjalność – saper (?????!!!!!) oraz to, że został ciężko ranny. Na początku Powstania stacjonowali na Cmentarzu Ewangelicko-Augsburskim na Młynarskiej. Wiem tylko, że całe późniejsze życie nosił w sobie piętno odpowiedzialności za śmierć swojego ojca, a mojego dziadka. W pierwszych dniach sierpnia zniknął z domu. Pojawił się na chwilkę, by powiedzieć rodzicom gdzie jest i co robi – tylko tyle, żeby ich uspokoić (ja po takiej wiadomości chyba bym zawału dostała). Babcia właśnie gotowała obiad. Prosiła, żeby został i zjadł coś ciepłego, ale nie mógł i pobiegł. Mieszkali wtedy na Płockiej, czyli całkiem niedaleko. Babcia naszykowała więc koszyk i wyekspediowała dziadka z prowiantem dla chłopców. Nie dotarł. Pech chciał, że rozpoczął się ostrzał artyleryjski i dziadek zginął... Wiele, wiele lat później zasłyszałam rozmowę ojca z ciotkami. Po zakończonym Powstaniu trafił, jak wielu innych, do obozu w Pruszkowie, czekając na transport do Oświęcimia. I tam schorowanego, ze świerzbem na nogach odnalazła babcia. I jakimś sposobem udało się go stamtąd wyciągnąć. Niewiele informacji – bardziej rodzinna legenda, niż cząstka większej całości. Mamy XXI wiek. Tamte sierpniowe dni i udział Małego w Powstaniu pozostały we mgle historii minionego wieku. Moje wspomnienia pierwszosierpniowych wizyt na Cmentarzu Powązkowskim – spójrz, tego chłopaka znałem, kolega z podwórka – napisali, że miał osiemnoście lat, gdy zginął – a on nie miał szesnastu... I wrześniowe wycieczki do Palmir w Puszczy Kampinoskiej, by uczestniczyć w corocznej mszy i apelu poległych... Znów szperam w pudełku ze skarbami ojca. Tego cennego odłamka już nie ma – zgubiłam go jeszcze na starym mieszkaniu – gdzieś mi wypadł i długie poszukiwanie nie dało rezultatu. Ojciec nawet się nie złościł... Papiery, które kiedyś nie miały dla mnie znaczenia, to między innymi nadanie odznaczenia, które nigdy nie zostało zweryfikowane i wypis ze szpitala polowego. Doszły też nowe skarby – biało-czerwone opaski z kotwicą Polski Walczącej i znaczki Gozdawy i POS Jerzyki. Jakiż ojciec był dumny i rozpromieniony, kiedy po raz pierwszy wpiął taki znaczek w klapę marynarki w 40 rocznicę Powstania :) Całkowitej „odwilży“ już nie doczekał... A ja wciąż mam tyle pytań... Teraz z pewnością byłby na nie wszystkie opowiedział...
Napisałam to kilka lat temu. A dokładnie 30 lipca 2006. Nadal nie wiem, jak to było. I już pewnie się nie dowiem...
Bardzo poruszająca historia, Beatko...
OdpowiedzUsuńBeatko, piękna historia. Wzruszyła mnie.
OdpowiedzUsuń